Nie jestem pewna słuszności mojej decyzji, a wręcz bardzo obawiam się jej konsekwencji. Zastanawiam się, czy dobrze robię i gdzieś z tyłu głowy zaczyna błąkać się refleksja, że może jednak lepiej sprawy pozostawić swojemu biegowi, bo przecież jakoś się w końcu ułożą.
I wtedy to. Takie proste.
Jedna myśl.
Czy bardziej żałuję błędnych decyzji, czy sytuacji, w których pozwalałam decydować innym?
I nie potraktowałam tego pytania krótkim łee, to jasne. Wydaje mi się, że to tak nie działa. To nie zastrzyk. To element pracy nad sobą, wymagający skupienia się, przypomnienia sobie i wyobrażenia paru - co najmniej paru - sytuacji z przeszłości. To nie zastrzyk, to terapia.
A więc woda spływa po moich plecach (bo przecież najlepiej się myśli pod prysznicem), a ja wracam w głowie do podobnych momentów podejmowania decyzji.
I już wiem, i jestem pewna.
Jeśli mi źle, jeśli coś nie działa - trzeba spróbować to naprawić. Lub przynajmniej zmienić.
I choć mogę nie być stuprocentowo zadowolona z przebiegu dzisiejszej rozmowy, bardzo mi dodaje skrzydeł sam fakt jej odbycia.
Nie mam pewności, nie mam nawet cienia domysłów, jak będzie. Wiem tylko na pewno, że musi być inaczej, i że nie mogę pozwolić, by zmiana sama się zadziała. Chcę i muszę być jej katalizatorem.
Poprosiłam dziś przełożonego, żeby mnie zwolnił, i żeby zrobił to już teraz. Z początkiem roku chcę móc zacząć nowe.
Muszę móc zacząć nowe.
Zaczynam.
Czasem spóźniam się do pracy na przykład dlatego, że zatrzymałam się, żeby zrobić zdjęcie.
Powodzenia :)
OdpowiedzUsuń