wtorek, 30 września 2014

4

Teraz, kiedy na decyzję nie mam już wpływu, denerwuję się najbardziej.
Nie chcę o tym za dużo myśleć, więc niech będzie jakieś piwo, Wielki Gatsby i parę obrazków z niedzielnego popołudnia.

Słodkiego nowohuckiego popołudnia.









poniedziałek, 29 września 2014

3

Jest coraz większa szansa na zmianę. Dobrą i tym razem już zaplanowaną.
Czasem trzeba stanąć na rzęsach, więc staję. I na obcasach przyciasnych butów. I przed schodami z czerwonym dywanem. Przed drzwiami z tabliczką Sekcja ds. personalnych. Przed koniecznością wykonania paru telefonów, poproszenia o pomoc, kupienia szybko koszuli przed jutrzejszym spotkaniem.
Uczę się wiary w lepszą siebie i w więcej słońca w mieszkaniu.

czwartek, 25 września 2014

2

Chodzi za mną temat odpuszczania. Nie brania zbyt wiele na siebie. Nieobiecywania, zostawiania sobie wolnego czasu.
Bardzo się staram to wdrożyć i w praktyce, owszem, zostaje mi jeden wieczór w tygodniu wolny. W sam raz, żeby umówić się wtedy do ginekologa i nie zdążyć już na jogę.
Odpuszczanie wtedy dzieje się samo i już tak nie cieszy, jak miało.

Uczę się też odpoczywać. Jedno z drugim, rzecz jasna, się wiąże, odpoczywanie przychodzi mi jednak nieco łatwiej, choć i obietnic składam już mniej.

Muszę zostawiać przestrzeń na spontaniczność. W przeciwnym razie, nie bywam pewna, co leży tak naprawdę u podstaw moich decyzji.

Przed rokiem zastanawiałam się nad pojechaniem na Beskidzką Dyskę na Sopatowcu. Pojechałam jednak w nieco inne rejony Beskidu Sądeckiego i to dopiero miesiąc później, zresztą wynikło z tego potem dużo dobrego, ale o tym może innym razem (a może nigdy)... a Dyska mi po głowie chodzić nie przestała.
Dziś telefon - jedź. Jest miejsce, pomyślałam o tobie.

Szeroki uśmiech i... i nie jadę. Nie zostawiłam sobie miejsca na spontaniczność w ten weekend. Zaplanowałam go już. W dodatku tak przyjemnie, że zrezygnować nie sposób. I to nie jest wybór oczywisty, choć w pewnym sensie takim właśnie jest - ale o tym może innym razem (a może nigdy).


środa, 24 września 2014

1

Od kilku tygodni myślę o pisaniu znowu, pisaniu nadal. Bawię się w głowie słowami, które znajdą się w tym pierwszym - tak ważnym - wpisie.

I chyba przedobrzyłam. Oglądałam je zbyt długo, przyzwyczaiłam się do nich wszystkich tak bardzo, że wydaje mi się, że padły już dawno. Że powiedziałam je głośno, napisałam wszędzie, że teraz mogłabym je jedynie - bez sensu zupełnie - powtarzać.

Stąd ten post - taki zupełnie o niczym.

Jeśli trafiliście tu szukając miejsca w sieci, w którym ktoś opowiadał o rozstaniu z mężem - spójrzcie na tych parę słów po prawej, tam znajdziecie link.

Tu jest... tu będzie...

... nie wiem, jak tu będzie.

Chcę i potrzebuję pisać dalej. Opowiadać o tym, że nadal sobie radzę. Bo nie mam wyjścia, bo tak trzeba, bo ja taka właśnie jestem.
Nie spadam na cztery łapy, czasem płaczę z bezsilności, ranię najbardziej tych, których kocham. Umiem przepraszać. I kiedy wydaje mi się, że wszystko zaczęło mi przeciekać między palcami, a smutek swędzi tak, że aż chce się kichać - zabieram się do roboty.

I często bywam szczęśliwa.
Właściwie, ciągle jestem.
O tym też chcę opowiadać.

Nie mam dziś nic konkretnego do napisania i bardzo to doceniam. Dobrze jest mieć za sobą zwyczajny dzień.

Może więc tylko tyle, że wprawiłam wreszcie lewy przedni migacz. Och, no dobrze - kierunkowskaz. Wprawiłam, z pomocą sympatycznego pana i za osiem złotych, lewy przedni kierunkowskaz. Teraz policji będę bać się już znowu tylko z powodu wskazań prędkościomierza.

Czy wiecie, jak pachnie jesienne powietrze na wsi? Czym rozbrzmiewa?

Jest pięknie.