czwartek, 9 października 2014

10

Bywają dźwięki zachwycające od pierwszego usłyszenia. Trafiające od razu prosto we mnie, okazujące się być od dawna wyczekiwanymi.
Nie wiem, nie umiem tego nazwać, dlaczego właśnie Sohn od pierwszego kontaktu jest tak bardzo "mój". Niewykluczone, że chodzi po prostu o moment, w którym po raz pierwszy usłyszałam Bloodflows. O współbrzmienie z tym, co wtedy działo się w moim życiu. 
Czarna nitka nieoświetlonej drogi znikała pod kołami mojego samochodu, radio grało najgłośniej, jak mogło, choć płakałam, czułam, że znajdę w sobie siłę.
Jedna piosenka...
Nie przypisuję jej szczególnej mocy. Właściwe miejsce i chwila, ot, zdarza się.
Po powrocie do domu, napisałam do Szydłowskiej, podała tytuł i wykonawcę.

Potem okazało się, że ktoś jeszcze polubił równie szybko.
Potem był cholernie trudny rok.

A wczoraj koncert. 

Tak, bywają zwyczajne przypadki i szczęśliwe zbiegi okoliczności. I bywa, że nie poddawanie się zbyt łatwo, chęć zawalczenia o samą siebie, przynosi dobre efekty. Chociaż - nie, nie bywa; to po prostu przynosi dobre efekty, tak po prostu trzeba i warto.

Sohn - Bloodflows

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz