piątek, 31 października 2014

18 - o czymś, czego się boję

Przed rokiem w okolicach końca października czułam się jeszcze bardzo samotna. I ze wszystkich sił z tą samotnością walczyłam. Na przekór sobie i swoim potrzebom, ograniczającym się do wycia w poduszkę, kupiłam dynię, powycinałam, jak trzeba, no i zaprosiłam parę osób na wódkę. Było miło, fajnie, nie byłam sama.
Dziś przez chwilę wystraszyłam się, że tylko udaję, tylko próbuję przekonać siebie, że moim najskrytszym marzeniem było spędzić dzisiejszy wieczór z czeskim piwem, paczką chipsów i książką.
I...
I nie, to nie było moim marzeniem. To jednak mogę zrobić, bo: nie mieszkam w mieście, nie da się spontanicznie wyjść ze znajomymi; bo nikogo nie zaprosiłam.
Nie przyszło mi to w ogóle do głowy, żeby kogoś zapraszać.
I to jest absolutnie fantastyczne.
Nie przyszło mi do głowy, że muszę zagłuszyć poczucie osamotnienia, bo nie ma go już we mnie. Nie musiałam się z nikim na dziś umawiać. I trochę zazdroszczę Łu imprezy, na której właśnie jest, ale dziś już nie będzie to skutkować płaczem.
Na razie jestem tu i, mój Boże, nie wszyscy mają tak łatwy dostęp do czeskiego piwa!
Nie mówiąc już o tym, że w bibliotece czekała na mnie kolejna część Mrocznej Wieży! I jest jeszcze parę odcinków Gry o Tron do obejrzenia!

Najpierw jednak chcę się czymś z wami podzielić. Pewną myślą, która - być może w związku z jutrzejszym Świętem - od dłuższego czasu zaprząta mi głowę.

Mam trudny charakter i wolę nawet nie rozpisywać się zbyt szeroko nad tym, co w moim przypadku rozumie się pod tym pojęciem.
Pracuję nad sobą, ale jeszcze sporo pracy przede mną.
Mój język nie jest szybszy od głowy, ale już głowa od serca - na pewno. Nim uświadomię sobie, co tak naprawdę czuję, mój złośliwy mózg wygeneruje najostrzejszy przytyk, palnę go natychmiast - a potem brnę w to dalej, byle mieć ostatnie słowo, byle skończyło się na moim.
Od jakiegoś czasu próbuję jednak z tym walczyć.
Moi bliscy wiedzą, jak rzadko widać tej walki efekty, ale Bóg mi świadkiem - chcę to zmienić. Chcę scysje kończyć godzeniem się, nie rozumianym już tylko jak postawienie na swoim.
Bo się boję.
Bo skończył się wieloletni związek, w który wierzyłam całym sercem. I dopiero dzięki temu, dopiero po trzydziestce zatem zrozumiałam: nie wiemy, ile mamy czasu.
Dziś trudno o miłość na całe życie, choć chyba wszyscy nadal o niej marzymy. Trudno pielęgnować przyjaźnie, kiedy "trzeba" zabiegać o tyle dóbr materialnych. Świat, cały świat jest na wyciągnięcie ręki - więc sięgamy, pędzimy, jesteśmy tak bardzo głodni życia!.. I nie, nie chcę pisać o potrzebie zatrzymania się. Myślę, że każdy ma swój rytm, swoje tempo i to jest właśnie naprawdę fajne, ten synkopowy krok, który wystukujemy na naszych ścieżkach. Tylko: my naprawdę nie wiemy, ile mamy czasu.

Miałam średnie wyniki badań, dostałam antybiotyk i L4. Pojechałam chorować do A.; z kim, jak nie z nim, jak nie w jego słonecznym mieszkaniu. Dawno nie byliśmy ze sobą tak długo, cóż, mogłoby być sielankowo, gdyby Agni nie była Agni. Mnóstwo razy powiedziałam o wiele słów za dużo. Mnóstwo razy przepraszałam... na szczęście.
W drodze do domu, uświadomiłam sobie nagle prędkość, z jaką jadę. 120 kilometrów na godzinę. Czułam się pewnie, samochód pracował dobrze.
Kiedyś znajomy kabaret wracał nocą autostradą, kierowca też czuł się pewnie, na drogę wybiegł pies. Pies na autostradzie!.. Tak.
Jadąca, tak się złożyło, niedaleko za nimi policja, była pewna, że znajdzie trupy. Nie wiem, jakim cudem przeżyli, ale - tak. Pies na autostradzie.
Nie zamierzam zamykać się w domu, nie wsiadać do samochodu.
Chcę się godzić. Chcę się żegnać pocałunkami, nie skrzywieniem ust w złości.
Bo nie wiemy. Ile. Mamy czasu.

Moi dziadkowie mieli wczoraj 59 rocznicę ślubu. Msza odbyła się u nich w domu, przyszła rodzina, sąsiedzi. Trochę mi ostatnio nie po drodze z Panem Bogiem, próbuję z Nim gadać, ale chyba się mijamy... chcę powiedzieć, że pójście w tygodniu na mszę świętą nie jest moim ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu.
Zrobiłam to z najczystszego strachu.
Przed tym, że moi dziadkowie odejdą, a ja będę sobie wypominać - nie znalazłam dla nich nawet tych trzech kwadransów.

Wierzyłam w moje małżeństwo, a ono się skończyło. Czasem myślę, że było to nieuniknione, więc tym bardziej żałuję nieporozumień, milczenia, pretensji.
Tym bardziej chcę się stawać lepszą, nie ranić, mówię kocham, przytulam, proponuję mamie wspólne zakupy, staram się na bieżąco odpisywać znajomym na maile i SMSy, robię zdjęcia miejscom, w których coś - cokolwiek - mi się spodoba.

Nie wiem, ile mam czasu.






3 komentarze:

  1. Każdy dom babci wygląda tak samo...dzięki za te zdjęcia. Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest jeden zapach i jednako czas płynie w tych babcinych domach. Tylko dopóki jednak są zamieszkane.

      Usuń
  2. i u mnie jako pamiątka po babci ta Maryja. .czarno-biala. . piękne refleksje. .czas zbyt szybko ucieka, a my brniemy zbyt mocno w doczesnosc. .. trafiłam przypadkiem, idę czytać dalej. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń