sobota, 4 października 2014

7

Piszę, siedząc na ziemi i trzęsąc się z zimna, mimo działającego ogrzewania.
Piszę z tuszem rozmazanym na policzkach.
Piszę, a w lodówce puszczają soki cukinia z cebulą, jutro chcę je zmieniać w ketchup.
Piszę, zastanawiając się, czy wystarczy mi Kraków, czy nie chcę Reykjaviku.
Piszę i wiem, że chcę Krakowa, że teraz już nie może być inaczej.
Piszę z pretensjami do samej siebie, o ten płacz i o uczucia, nad którymi nie mam władzy.
Piszę nie o tym, o czym planowałam w ciągu dnia pełnego miłych spotkań; dnia, w którym udało mi się pozbyć wielu zbędnych przedmiotów, w którym patrzyłam z radością na znikanie upieczonych przeze mnie ciastek, słuchałam mlaskania, mieliłam kawę, kroiłam cytrynę na plasterki i czułam się błogo, i całkiem szczęśliwie.
Piszę, a za moimi plecami stygnie żelazko.
Piszę, choć miałam rozmawiać z przyjacielem - odmówiłam mu, nie chciałam, żeby mnie słyszał w tym stanie.
Piszę pełna wątpliwości, czy nie otwieram się teraz za bardzo.
Piszę, ale zaraz przestanę, włączę kolejny odcinek Gry o Tron, rozgrzeję na nowo żelazko i będę jeszcze przez godzinę powtarzać mantrę: nikt mnie nie zrani nikt mnie nie zrani nikt mnie już kurwa nie zrani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz