sobota, 27 grudnia 2014

32

Wreszcie zrozumiałam, że bez sensu zastanawiać się, czy jestem szczęśliwa, czy tylko bywam.
Jeśli bywam, to jestem.

Nie wszystko przed Świętami poszło zgodnie z przewidywaniami. To, co nie po myśli, wybiło z dobrze zaplanowanego rytmu. Zmusiło do przerwy, zwolnienia tempa. Nie pozwoliło wszystkiego załatwić, przypomniało, co warto docenić.
Samochód naprawiony wieczorem w przededniu Wigilii, w wigilijny poranek dopiero myty, po południu naprędce zdobione pierniki. Wiedziałam, że świat się od takich sytuacji nie zawali, zawdzięczam i tę naukę mijającemu rokowi.

Nie udaje mi się uniknąć porównań, ale w te Święta już ich wcale unikać nie muszę. Przypominam sobie swoje lęki i zimne noce dwanaście miesięcy temu i rośnie we mnie wdzięczność za to wszystko, co zdarzyło się potem. Za te wszystkie gorzkie lekcje. Jaką wystawiam sobie po nich ocenę?
Bez fałszywej skromności. Wysoką.

Parę ważnych dla mnie osób dostało ode mnie kartki z życzeniami. Byli i są blisko, nieocenieni, wierni. Potrzebowałam choć tak okazać im uczucia.
Pozbyłam się jesienią większości materiałów do tych moich ręcznych robótek, myślałam, że już nie będę się tym zajmować. Tego, co sprzedałam, mi nie brak, cieszy jednak i to, co zostało. Sprawiło jednak znowu frajdę wymyślanie, klejenie, stemplowanie, wiązanie. Pisanie Ważnych Słów.




A teraz.
Skoro czuję się szczęśliwa, to przecież jestem.

Przez pokryty śniegiem trawnik ostrożnie przechodzi kobieta, do piersi tuli kota.
Z kosza na pranie wystaje niedbale wrzucona bielizna.
Na talerzyku między skórkami pomarańczy drucik, którym owinięty był korek włoskiego wina.
W różnych miejscach mieszkania znajduję podrzucone pierniki. W szafie, pod poduszką, pod prysznicem, w rolce papieru, na zegarze.
Choinka postawiona na stoliku, jak u mojej babci.
Świeżo mielona kawa.
Długi spacer. Kościół. Śnieg na czapkach i na kolanach.

Obrazki. Okruszki. Ciepło.

To jeden z ostatnich wpisów w tym miejscu.
Wiem, że to marketingowo trochę samobóje, takie przenosiny z miejsca na miejsce. Obiecuję: te będą ostatnie.
Zrozumiałam, że ten blog był tylko stanem przejściowym. Chciałam kontynuować pisanie i cieszę się, że to robiłam, ale ja jednak nie potrafię tego robić bez punktu odniesienia. Przez te 3 miesiące szukałam więc nowego i wreszcie go znalazłam.
Obiecuję, że jeszcze tu wpadnę się pożegnać i podać aktualny adres. Mam nadzieję, że przeprowadzicie się tam ze mną.

Wiem, że miałam napisać na parę tematów. Tak naprawdę, z jednego zrezygnowałam, drugi, choć w nieco zmienionej niż pierwotnie planowana formie, opisałam w poprzednim poście. Nad trzecim ciągle się zastanawiam, ale trochę wierzę w to, że skoro nie umiem go ugryźć, to po prostu nie powinnam się za niego brać, bo nie zrobię tego dobrze.
Miałam wam też napisać coś więcej o oszczędzaniu i o radzeniu sobie z gorszym nastrojem. Te kwestie bardziej mi już pasują do nowego miejsca, tam je poruszę.

Chcę natomiast dziś jeszcze nawiązać do październikowego wpisu, w którym zanotowałam, że otaczają mnie inspirujące osoby.
Otóż, jedną z nich jest Dawid.
Postać tak oryginalna, że nie da się nie wiedzieć, czy się go lubi. I ja go lubię, choć, powiedzmy sobie szczerze, słabo go znam.
Dawid jest sobą. Jest twórczy. Jest otwarty.
Jest dziwakiem, jest artystą, jest, obawiam się, jednym z tych gości, którzy są dobrzy we wszystkim, za co się biorą. I ma pieprzony dotyk Midasa.

Czy ten wpis zawiera lokowanie produktu? Nie, ponieważ napiszę wprost: Dawid jest także projektantem bielizny, właścicielem marki vonCoda. A kiedy jakiś czas temu powiedziałam, że spodobał mi się jeden z zaprojektowanych przez niego podkoszulków, postanowił mi go podarować. No, niezupełnie mnie, ale to akurat drobiazg.
Koszulka przyszła do właściciela dwa dni temu, jest pięknie uszyta, z bardzo przyjemnego w dotyku materiału.
Jeśli szukacie czegoś oryginalnego dla oryginalnego faceta, po prostu sprawdźcie także u Dawida.

A żeby było genderowo, to jest jeszcze Dorota i jej garnitury - oraz sukienki. Jak tylko dostanę nową pracę i zacznę być bogatą panią z miasta, poproszę ją o uszycie mi czegoś ładnego, niezbyt długiego, niekoniecznie czarnego.
I nie, nie prosiła mnie o promowanie na blogu jej firmy. Po prostu ją lubię i po prostu myślę, że fajnie jest mieć szytą na miarę sukienkę z dobrej tkaniny.

Właśnie sobie uświadomiłam, że bardzo, ale to bardzo potrzebuję kupić sobie szpilki.
Tak - zdaje się, że to moment, w którym dobrze by było zakończyć dzisiejsze pisanie...

Jestem rozwódką, za parę dni już oficjalnie bezrobotną.

Jeśli czuję się szczęśliwa, to przecież jestem.

Ciepło, światło, smaki, bliskość, dzięki Ci, Panie, z całego serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz